Komiksowy zawrót głowy, czyli Marvel do porzygu

Był taki pomysł: żeby zebrać grupę nieprzeciętnych jednostek. Sprawdzić, czy narodzi się nowa jakość.


Powyższy cytat z pierwszego zwiastuna filmu Avengers: Wojna bez Granic można idealnie odnieść do sytuacji, jaka miała miejsce tydzień temu, czyli wykupienia przez Disneya większości podmiotów należących do spółki 21st Century Fox. Czy korporacji The Walt Disney Company, która osiem lat temu zdobyła udziały Marvela, a pięć lat temu przejęła Lucasfilm (i obecnie liczy gruby hajs za Ostatnich Jedi), ciągle jest mało? Tym bardziej, że Marvel – jak donosił Independent blisko miesiąc temu – ma w planach co najmniej dwadzieścia nowych filmów?

Istny zawrót głowy! A główka może mocniej zaboleć, gdy prześledzi się historię filmowych adaptacji komiksów. Od lat 70. niekwestionowanym liderem na tym polu był Warner Bros. – posiadający prawa do bohaterów z DC Comics – który Supermanami oraz Batmanami miażdżył konkurencję. Marvelowi udało się przełamać złą passę dopiero na przełomie wieków, gdy światło dzienne ujrzały takie tytuły jak Blade – Wieczny Łowca (1998), X-Men (2000), Spider-Man (2002) oraz Daredevil (2003).

Co łączyło te wszystkie ostatnie wymienione filmy, oprócz faktu, że pozycja DC/TimeWarner się zachwiała? Ano żaden z nich nie był bezpośrednio "administrowany" przez komiksowe wydawnictwo, które po prostu udzielało licencji różnym wytwórniom filmowym na wykorzystanie własnych postaci. I gdy "monopol" Warner Bros. się załamał, Marvel postanowił, że odtąd sam będzie zajmował się produkcją i dystrybucją kolejnych filmów. Tak narodziła się w 2007 roku era Marvel Cinematic Universe (MCU), czyli cała seria powiązanych ze sobą produkcji kinowych i telewizyjnych. (Choć prawa do niektórych bohaterów nadal posiadały inne studia, jak np. X-Mani w rękach 20th Century Fox. Czyli mieliśmy sytuację, w której z pozoru to samo uniwersum superbohaterów było tak naprawdę rozdzielone – a przynajmniej w świecie filmowym). Zaczęło się od Iron Mana z Robertem Downey Jr., następnie pojawił się The Incredible Hulk z Edwardem Nortonem oraz Kapitan Ameryka: Pierwsze Starcie z Chrisem Evansem w roli głównej. Prawdziwa ekspansja Marvela zaczęła się jednak w 2012 za sprawą pierwszej części Avengersów. Wtedy też DC oraz Warner Bros. postanowili odbić cios, czego efektem była premiera Człowiek ze Stali w 2013 r., otwierająca tzw. DC Extended Universe.

Avengers_Age_Of_Ultron-poster1.jpgMarvel

I tutaj przechodzimy do sedna problemu… Nieliczni [malkontenci] powiedzą, że współczesne filmy o superbohaterach nie tylko oznaczają stagnację, ale i regres kinowych adaptacji komiksów. Wśród powodów niektórzy wymieniają złagodzenie treści i spłycenie stylistyki do młodzieżowego humoru (przynajmniej w niektórych filmach), by przypodobać się młodszej widowni. Takie osoby ciepło wspominają głównie Batmany Burtona czy Nolana. Jednak najczęściej wymienianym argumentem jest ten o taśmowym (czy wręcz tasiemcowym) wypuszczaniu kolejnych filmów.

Gusta gustami i nie każdemu musi się podobać konkretny styl. Jednak nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jak w kinowo-telewizyjnym świecie superbohaterów zmieniały się trendy, tak i podobne zmiany dotykały oryginalne tytuły komiksowe. W latach 50. nastała srebrna era komiksu, a wraz z nią niejaki Comics Code, czyli odgórna cenzura zeszytów z historiami obrazkowymi – przemoc, golizna i inne niemoralne wątki były niedozwolone. Odbiło się to i na aktorskich oraz animowanych adaptacjach, czego idealnym przykładem jest film pt. Batman Zbawia Świat z 1966. (Tak więc nurt w produkcjach MCU to w pewnym sensie powrót do dawnych czasów, gdy rządziła konwencja komediowa – tylko z tą różnicą, że tym razem bez elementów kiczu i kampu). A tzw. mroczna era komiksu, uderzająca w bardziej poważne tony, narodziła się dopiero w latach 80. i trwała do końca dziewięćdziesiątych. Dzisiejszych konsumentów już raczej nie interesują brutalne sceny, psychologiczne aspekty i patetyczne tony. A jeżeli te ostatnie się przewijają w obecnych tytułach, to zawsze z nutką luzackiej przystępności.


Trzecia część Supermana, pomimo roku premiery (1983), była bardziej ugrzeczniona i komiczna od poprzednich części, wpisując się w ramy cenzury nałożonej przez Comics Code (który i tak już zaczął tracić moc w praktyce). Jedyna scena, która broni film, to jest ta z walką między Clarkiem Kentem a Kal-Elem (sic!).

A co do głównego oskarżenia – co można powiedzieć? Rynek weryfikuje… Po prostu. Serio! To, że ludziom podobają się obecne superprodukcje [o komiksowych bohaterach], a filmowcy korzystają z okazji, chętnie sięgając po nasze portfele, z góry nie jest niczym złym, jak pisałem w artykule dla naEKRANIE.pl. Gdyby Marvel i/lub DC nagle porzucili to, co robią, strzeliliby sobie w stopę, czy wręcz – jak mawiał klasyk – urwaliby kurze złote jaja. I można spojrzeć na to pozytywnie również z dwu innych powodów. Po pierwsze, dwaj giganci tak się skupili na pełnometrażowych filmach, dzięki czemu egranizacje – które, nie oszukujmy się, w większości przypadków nie zachwycały – zeszły na dalszy plan, jak podkreślałem w felietonie na Testerze Gier. I po drugie, świadomość istnienia Batmana czy Iron Mana oraz ich przyjaciół zwiększyła się wśród wielu osób, również tych, którzy nigdy nie interesowali się "facetami w pelerynach". Może to też zachęci niektórych (młodszych, jak i starszych) do sięgnięcia po papierowe komiksy – kto wie?

Oczywiście cała ta sytuacja ma też swoje negatywne konsekwencje. Wykupienie większości 21st Century Fox przez Disneya niesie ze sobą ryzyko monopolizacji globalnego rynku kinematograficznego. A taki scenariusz jest naprawdę gorszy od tego, niż gdyby Deadpool miał nie wystąpić razem z agentami T.A.R.C.Z.Y. bądź Strażnikami Galaktyki w jednym filmie. Inną tragiczną w skutkach – tym razem dla samego Marvela – wizją jest ta, w której faktycznie nastąpi przesyt na obecny trend i ludzie zaczną masowo odwracać się od obecnych filmów, w poszukiwaniu czegoś nowego, na długo przed planowym kolejnym rebootem, a już w momencie, gdy wszelkie kontrakty będą dopięte na ostatni guzik. Przed klapą finansową oraz rozwścieczonym z nudów i rutyny tłumem nie obroniłaby sama drużyna Avengers.

Źródło: www.justiceleaguethemovie.comProblemy na planie filmowym oraz ciągłe zmiany w scenariuszu odbiły się negatywnie na jakości Ligi Sprawiedliwych. Podobnie jak z Legionem Samobójców, który, wg Rotten Tomatoes, zebrał jeszcze gorsze oceny od krytyków.

(Głosy: 1)

Zobacz także:

Komiksowy zawrót głowy, czyli Marvel do porzygu

Był taki pomysł: żeby zebrać grupę nieprzeciętnych jednostek. Sprawdzić, czy narodzi się nowa jakość.

Posted by

Udostępnij: