Co z tym Auschwitz?, czyli o zmianie ustawy o IPN słów kilka

Polska, broniąc swego honoru, po raz kolejny została opluta przez światowych liderów, będąc oskarżaną o współudział w mordowaniu Żydów podczas II wojny światowej. Czy słusznie?


Ten cały raban wokół nowelizacji ustawy o IPN został podniesiony 27 stycznia tego roku, gdy Anna Azari, ambasador Izraela w Polsce, publicznie skrytykowała planowane poprawki w polskim ustawodawstwie. Obawy izraelskiej polityk dotyczyły ewentualnego karania za mówienie o świadectwie Holokaustu. Pojawiły się również ostrzejsze słowa krytyki, jak np. tweet lidera laickiej partii Żydów o nazwisku Ja’ir Lapid, w którym pisał wprost, że „istniały polskie obozy śmierci”.

To nie pierwszy przypadek użycia przez zagraniczne media i polityków wyrażenia "Polish death camps" – najbardziej znanym przykładem jest chyba wpadka Baracka Obamy z 2012 roku, podczas uhonorowywania Jana Karskiego. W większości przypadków jednak niefortunne słowa wynikały głównie z niewiedzy, ignorancji faktów – dziś natomiast mamy do czynienia z celowym zabiegiem prowokatorów. A może jednak nie prowokatorów? Wyjaśnijmy więc sobie kilka kwestii.

Niektórzy usprawiedliwiają nazywanie Auschwitz-Birkenau czy Majdanku polskim kompleksem obozowym z powodu lokalizacji tych przerażających obiektów. Jest to jednak myślenie tylko częściowo słuszne. Oświęcim (skupmy się na nim) wraz z okolicami, podobnie jak spora część zachodnich ziem II RP, został włączony do terytorium III Rzeszy. Zmiana granic państwowych w wyniku niemieckiego rewizjonizmu była uznawana jednak tylko przez nieliczne podmioty stosunków międzynarodowych: państwo polskie formalnie nadal istniało, dzięki legalnemu gabinetowi w Londynie. Niemniej, Rząd RP na uchodźstwie nie sprawował żadnej realnej władzy na okupowanych terenach. Tak więc mówienie o polskich obozach w kontekście geograficznym jest co najmniej śmieszne. To tak samo jakby powiedzieć, że Pawilon X Cytadeli Warszawskiej był polskim więzieniem, a kompleks na Guantanamo jest kubańskim obozem.


Na dodatek niektóre osoby mówią, że ”co prawda, KL Auschwitz i jemu podobne były niemieckie, ale Polska miała w swojej historii również własne obozy śmierci” – wskazując choćby polskie obozy dla Rosjan, powstałe po I wojnie światowej. Widać tutaj jednak mylenie pojęć obozów zagłady z koncentracyjnymi. Celem tych pierwszych, jak sama nazwa wskazuje, jest jak najszybsze, wręcz zautomatyzowane unicestwienie jednostek ludzkich. Obóz koncentracyjny natomiast ma za zadanie przede wszystkim masowe odizolowanie ludzi, w późniejszym czasie prowadząc do ich fizycznego i/lub psychicznego wyniszczenia – coś jak zamknięte getto, tyle że o brutalniejszych warunkach, z małymi szansami na przeżycie. Jest to też szersze pojęcie: takie miejsce może spełniać funkcję od rygorystycznych zakładów dla jeńców wojennych i więźniów politycznych, przez ciężkie obozy pracy, kończąc na "fabrykach [powolnej] śmierci". Nazistowskim obozom koncentracyjnym niestety było bliżej do faktycznych obozów zagłady, zwłaszcza po roku 1942. Wpływ na ten stan rzeczy miała nie tylko antysemicka polityka w ramach ustaleń konferencji w Wannsee, ale także chore eksperymenty przeprowadzane na więźniach.

Przy okazji, warto na chwilę przyjrzeć się akcji sprzed trzech lat o półformalnej nazwie "German Death Camps", która do dziś może budzić mieszane uczucia – a chodzi o użyty w nazwie przymiotnik. Jeśli słowo "niemiecki" ma oznaczać państwowość, to nie można mieć tutaj większych zastrzeżeń. Wszakże III Rzesza była bezpośrednim sukcesorem Republiki Weimarskiej, która z kolei była przedłużeniem Cesarstwa Niemieckiego – związku federalnego zjednoczonych państewek niemieckich. (Samo państwo hitlerowskie, urzędowo nazywane Rzeszą Niemiecką, po II wojnie światowej przerodziło się we współczesną Republikę Federalną Niemiec).

Źródło: Jak Będzie w Akapie – Sekcja MemówTę grafikę można obecnie spotkać na różnych kanałach komunikacji internetowej. Jednak wbrew pozorom, mem ten powstał nie teraz, a w roku 2015, i to przez… polskich trolli. Motywem jednak nie były poglądy antysemickie czy tym bardziej antypolskie, a po prostu prowokacja delikatniejszych internautów.

Zatrważa za to akcentowanie przez część polskich środowisk nacjonalistycznych słów "niemieckie obozy" w kontekście narodowościowym. Choć ideologia nazizmu silnie opierała się na kwestiach etnicznych, stosując politykę rasistowską i szowinistyczną, to trzeba pamiętać, że za działanie zbrodniczej machiny niemieckiego faszyzmu odpowiadali nie tylko Niemcy. I nie mam tu na myśli wyłącznie Austriaków, Włochów i Japończyków; bo rządy Hitlera wspierali bezpośrednio bądź pośrednio m.in. Węgrzy, Rumuni, Finowie, obywatele francuskiego Vichy, a nawet niektórzy… Brytyjczycy i Polacy. Nie można też zapominać o drugiej stronie medalu, czyli o tajnej, podziemnej opozycji antynazistowskiej w Rzeszy – działającej również w czasie II wojny światowej. Oraz, co najważniejsze, rodzina Hitlera pochodziła z Austrii, a sam Adolf był Austriakiem – nie tylko jako obywatel, ale także jako osoba wychowywana w "duchu austriackim", w domu urzędnika średniego szczebla. Dopiero niespełnione marzenia o karierze malarskiej, których konsekwencją było zetknięcie się z antysemickimi i antykomunistycznymi grupami oraz udział w walkach na froncie zachodnim, doprowadziły do tego, że przyszły kanclerz Rzeszy czuł się ostatecznie Niemcem. To tylko dowodzi tego, że narodowość i narody we współczesnym rozumieniu mało mają wspólnego z "więzami krwi" i innymi obiektywnymi kryteriami, zaś samo poczucie przynależności do danej nacji jest płynne, a przy tym – względne.

Na dodatek przeraża argument polskich narodowców o nazywaniu Auschwitz i innych tego typu obiektów niemieckimi obozami ze względu na inne konotacje historyczne, sięgając głębiej do przeszłości. Stawianie Niemców w roli odwiecznych oprawców, opierając się na przykładzie – choćby – I wojny światowej, jest wynikiem nieznajomości faktów. Wybuch Wielkiej Wojny był wynikiem kumulacji licznych zdarzeń w teatrze europejskim oraz głupoty ówczesnych ludzi, a charakter tej wojny opierał się bardziej na konfliktach dynastycznych aniżeli nacjonalistycznych czy państwowo-kultowych. Trzeba też pamiętać, że w czasie konfliktu z lat 1914-1918 najwięcej zbrodni przeciwko ludzkości dopuścili się nie Niemcy, a Turcy z Imperium Osmańskiego, odpowiadając za rzeź ludności ormiańskiej.

Andrzej-Duda_fot-Dawid-Zuchowicz.jpgfot. Dawid Żuchowicz (Agencja Gazeta)

Wracając jednak do głównego tematu niniejszego wpisu, czyli całej tej afery politycznej, sprawa nazywania nazistowskich obozów koncentracyjnych i zagłady polskimi nie jest tak naprawdę tutaj najważniejsza – tzw. kłamstwo oświęcimskie od wielu lat w cywilizowanych krajach jest potępiane, a w Polsce karalne. Politycy i komentatorzy z całego świata, z izraelskimi na czele, z całej nowelizacji najbardziej krytykują artykuły 55a i 55b. Te dwa zapisy z ostatniej poprawki do ustawy z roku 1998 przewidują kary grzywny, a nawet pozbawienia wolności, dla osoby, która „publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie” – również w sytuacji, gdy takie słowa padły poza granicami Polski i/lub z ust obywatela zagranicznego kraju.

I właśnie o to rozchodzi się cała afera – bo Żydzi boją się, że nie będą mogli mówić o krzywdach, jakich doznali ze strony Polaków w czasie wojny. Takie przypadki, niestety, miały naprawdę miejsce, a pogrom w Jedwabnem jest najsłynniejszym – ale nie jedynym – przykładem. Jednak czy mówienie o współodpowiedzialności Polski czy Polaków w mordowaniu Żydów jest w ogóle właściwe, a przy tym niezaprzeczalnie prawdziwe? Ta kwestia również wymaga dogłębnej analizy.

NSDAP-SM.jpgNSDAP-SM (dawniej Wolne Memy)

Jeżeli Holokaust ma być rozumiany tak, jak podaje większość słowników – czyli jako zagładę europejskich Żydów w wyniku działania zbrodniczego, państwowego systemu nazistowskich Niemiec w czasie II wojny światowej – to nie można obarczać Polski odpowiedzialnością za ten haniebny czyn. Legalny rząd RP, w tym jemu podległe podmioty, nigdy nie współpracował z III Rzeszą podczas wojny. Samo państwo podziemne karało śmiercią szmalcowników i kolaborantów, tępiąc wszelkie przejawy szkodliwego współdziałania z okupantem. Gdyby jednak ujmować Holokaust w szerszym znaczeniu – tj. włączyć pod to nie tylko fizyczną eksterminację, ale również prześladowania i grabieże Żydów (nawet jeszcze te sprzed wybuchu wojny), mające miejsce nie tylko z powodu polityki nazistowskiej i formalnych działań sojuszników III Rzeszy, ale antysemickich uprzedzeń w ogóle, dokonanych z hitlerowskiej inspiracji – to wtedy lista winnych skrzywdzenia Żydów byłaby znacznie dłuższa, obejmując również niektórych Polaków (ale nie jako państwo polskie, a prędzej jako wycinek narodu!).

I tutaj dochodzimy do kolejnego problemu. Czy jest dokładnie owy NARÓD POLSKI? Czy mieszkańcy Jedwabnego, którzy spalili żywcem swoich znienawidzonych sąsiadów, albo polskich wsi, którzy wydawali osoby wyznania mojżeszowego Niemcom, byli tylko obywatelami Polski? Czy może czuli się również Polakami? Nawet jeśli – to czy uważali, że ich działania splamią honor Polski? Pytań jest oczywiście więcej… Na przykład, czy stosunek liczby haniebnych czynów do tych heroicznych ma jakkolwiek znaczenie? (Jeżeli tak, to czy odpowiedzialność narodu niemieckiego za zbrodnie wojenne, w oparciu o przytoczony wcześniej przykład z opozycją antynazistowską, jest dzięki temu mniejsza bądź większa?). Albo: przy jakim odsetku niepoprawnych osób z danej zbiorowości możemy mówić o oskarżeniach wobec całej grupy? Skoro obwinianie wszystkich muzułmanów za terroryzm islamski, albo cały zbiór księży za problem pedofilii w Kościele, jest w zdroworozsądkowym dyskursie co najmniej niepożądane, to czy słowa o odpowiedzialności narodu polskiego w Holokauście nie powinny też być tępione?

Źródło: Jak Będzie w Akapie – Sekcja MemówOdpowiedź pewnego internauty na akcję #GermanDeathCamps, obnażająca jednocześnie hipokryzję niektórych narodowców.

Dlatego działania polskiego rządu wydają się być zrozumiałe – w końcu prawie nikt nie lubi, jeśli o jego narodzie rozpowiada się kłamstwa. A liczne wpadki z "polskimi obozami śmierci", obecnie dodatkowo podsycane umyślnym zachowaniem trolli internetowych, doprowadziły do symbolicznego – jak ja to nazywam – Holokaustu Historii (HH), czyli celowego przeinaczania faktów na masową skalę, w imię politycznej uszczypliwości. W ramach tego oryginalnego przejawu postprawdy obie strony – Żydzi, jak i Polacy – kierują się tylko swoimi emocjami, obrzucając błotem oponenta, w ślad za swoimi guru – niczym naziści ślepo zapatrzeni w Führera. W tym całym zamieszaniu mało kto potrafi podejść do sprawy naprawdę na spokojnie; a jak już pojawiają się racjonalne głosy trzeźwo myślących osób, to mało kto ich słucha.

Nowelizacja została już jednak podpisana przez Andrzeja Dudę. Prezydent swoją decyzję motywował tym, że „aby nas nie pomawiano – jako Państwa i jako Narodu”. Ustawodawcy w uzasadnieniu projektu pisali za to, że działają „w zakresie przeciwdziałania fałszowaniu polskiej historii”. W tym samym uzasadnieniu znalazły się słowa mówiące o tym, że nowelizacja jest zgodna nie tylko z Polską Konstytucją, ale i unijnymi przepisami. Pomimo tych (czczych) obietnic, nie oznacza to jednak, że nadchodząca ustawa nie jest bez skazy. Pierwszym zastrzeżeniem z mojej strony jest realność egzekwowalności owych przepisów, zwłaszcza w stosunku do obywateli obcych państw.

Drugą, a zarazem największą obawę budzi perspektywa ścigania za mówienie o "polskich obozach" w ramach dyskursów akademickich. Co prawda, art. 55a ust. 3 wyraźnie mówi, że działalność artystyczna i naukowa są wyłączone spoza obszaru działania ustawy, nie wliczając się do czynu zabronionego. Pozostaje jednak pytanie, co dokładnie jest działalnością artystyczną i naukową. Czy można postawić znak równości między dyskusją wśród historyków i politologów o stopniach naukowych a pracą dyplomową studenta lub programem popularnonaukowym w telewizji? Ponadto zadziwia fakt, dlaczego działalność dziennikarska nie została wliczona do wyjątków. O ile jeszcze rozumiem karanie za kłamstwo oświęcimskie rozpowszechniane w ramach informacyjnych, o tyle penalizacja za kontrowersyjne poglądy w publicystyce nie powinna mieć miejsca. Gatunki publicystyczne, a zwłaszcza felieton, nieraz ocierają się o warsztat artystyczny. Sztuka ma przede wszystkim wywoływać emocje u odbiorcy, nie pozostawiając go obojętnym; natomiast publicystyka ma charakter subiektywny i opiniotwórczy, w telewizji przybierając często formę debaty, podobnie jak na konferencji naukowej. W czym więc są gorsi publicyści od artystów i zawodowych wykładowców szkół wyższych?

Dlatego kontrowersyjny zapis tej ustawy wydaje się absurdalny – a także, co gorsza, jest pewnego rodzaju ewenementem na świecie. Wyobraźcie sobie, państwo, sytuację, w której rząd Stanów Zjednoczonych wysyła listy gończe za propagatorami tezy, że to George W. Bush odpowiada za zamachy z 11 września, albo że władze Federacji Rosyjskiej ścigają osoby wierzące w to, że katastrofa smoleńska była tak naprawdę zamachem zainicjowanym przez samego Putina. Opinie te – choć kontrowersyjne i mające nikłe, wręcz zerowe poparcie w dowodach – do dziś są przedmiotem wielu dyskusji wśród społeczności międzynarodowych. Nie tylko jako plotki u zwykłych, prostych ludzi, wierzących w teorie spiskowe, ale i także jako temat paneli dyskusyjnych wśród niektórych poważnych dziennikarzy oraz naukowców. Stawianie niewygodnych tez i hipotez – jeśli tylko spełnia kryteria naukowości, nie jest wynikiem emocjonalnych pobudek oraz nie ma na celu wyrządzenia szkód obcemu państwu – nie powinno być w ogóle karane. Również w przypadku, gdy chodzi o tak delikatny temat jak zbrodnie nazistowskie.

Wrażliwość Polaków na słowa o "polskich obozach" dostrzegł już blisko dziesięć lat temu najsłynniejszy troll internetowy pochodzący z Europy Środkowej, Testoviron.

Delikatności jednak nie zachowali obecnie funkcjonujący politycy. Polski rząd, który działał w interesie własnego kraju i chciał naprawdę dobrze, uznał, że cel uświęca środki. Izraelscy oficjele i komentatorzy za to rzucili się na Polskę, niekiedy nie oszczędzając słów. W końcu doszło do tego, że "ostateczne rozwiązanie kwestii kłamstwa oświęcimskiego" obróciło się przeciwko Polsce, ukazując idealny przykład efektu bumerangowego. Mam jednak nadzieję, że niniejsza afera czegoś nauczy wszystkie strony tego konfliktu. Czego konkretnie? Umiejętności jasnego, precyzyjnego definiowania różnych pojęć oraz życia dalekiego od szkodliwej postprawdy, opartej głównie na osobistych uczuciach i emocjach. Oby ten holokaust historii nie doprowadził do tego, że za X lat ludzie – zwłaszcza ci żyjący w Polsce – będą nieironicznie pytać: „Dziadku, to w końcu co z tym Auschwitz? Był polski czy niemiecki?”.

(Głosy: 1)

Zobacz także:

EuroWeek, PolHejt

Nie spotkałem się, aby polski nauczyciel całował dzieci, nie spotkałem się, aby młoda uczennica pisała do nauczyciela, że "zosta…

Posted by

Udostępnij: